Praca food stylisty wydaje się… dziwna, a zarazem prosta. Ale czy naprawdę taka jest? Z tym nie mogę się zgodzić. Stylizacja żywności to nie tylko układanie pięknych dań na talerzach czy budowanie prostych scenografii z jedzeniem w roli głównej. Wyobraź sobie, że dostajesz brief – na przykład na stworzenie produktu od podstaw, tak aby wyglądał jak coś, czym nie jest, a jednocześnie… był jadalny. Brzmi skomplikowanie? Witaj w świecie food stylingu!
Ostatnio dostałam właśnie takie zadanie. Temat? Stworzenie jadalnych płyt winylowych, które miały wyglądać i smakować jak chipsy. I to bardzo konkretny w smaku chips.
fot. płyta winylowa, wyk. Joanka Sikora
Klient, odpowiedzialny za wprowadzenie na rynek nowego smaku chipsów, postanowił zrobić to za pomocą młodego muzyka/celebryty, który w teledysku jadł właśnie taką płytę. Cała koncepcja promocji opierała się na konkursie, w którym główną nagrodą była płyta winylowa z utworem artysty oraz chips, będący jednocześnie podkładką pod płytę i gigantycznym, oryginalnym w smaku snackiem.
Największym wyzwaniem było stworzenie dużego, smacznego i idealnie równego chipsa, który dodatkowo musiał przejść wszystkie atesty Sanepidu, aby legalnie trafić na rynek spożywczy. Brzmi hardkorowo, prawda? Aby spełnić te normy, potrzebowałam trzech miesięcy pracy, tak by efekt końcowy zadowolił zarówno klienta, jak i zwycięzców konkursu. Do tego płyta musiała być trwała – na tyle, by w nienaruszonym stanie przetrwać podróż, czasem na drugi koniec Polski.
Inne kreatywne zadania, które mam za sobą?
Na potrzeby kampanii promującej olimpiadę w Paryżu miałam stworzyć jadalne medale serwowane jako danie restauracyjne oraz serię talerzy z daniami, które musiały być jadalne, a jednocześnie tak zaprojektowane, by można było nimi rzucać – oczywiście bez uszczerbku dla wyglądu potrawy. Challenge accepted – udało się!
wyk. Joanka Sikora
Ostatnim wyzwaniem, o którym dziś wspomnę w kontekście nietypowych zleceń food stylisty, było zestawienie dwóch dziesięciometrowych stołów jedzeniem tak, by jak najbardziej przypominały martwe natury znane z obrazów holenderskich mistrzów. Wszystko, co stało na stole, musiało być spatynowane i nadszarpnięte „zębem czasu”. Aby osiągnąć ten efekt, stosowałam żywy ogień, a także czekałam, aż naturalnie rozpocznie się proces psucia… Uff, całe szczęście, tego akurat nikt nie musiał jeść. ☺
wyk. Joanka Sikora